piątek, 26 lipca 2013

Rozdział 3

-Co z Tobą? Przez osiem dni nic nie napisałam!-nie udało mi się zachować spokojnego tonu głosu. Opowiadanie miało być moim najlepszym, a wyszło to co zwykle. 
-Po prostu nie podoba mi się, że nic tam o mnie nie ma! Jaki ja mam w tym wszystkim udział?! 
-Czego ty chcesz?! Mam wsadzić cię w to opowiadanie?! To tylko głupia historia! Uspokój się i mi pomóż! Zachowujesz się jak dziecko! 
-Tak! Wsadź mnie w to opowiadanie.-Usiadła usatysfakcjonowana. 
Założyła nogę na nogę i czekała na moją reakcję z uśmiechem. Był to pierwszy wykaz emocji od ośmiu dni. Westchnęłam wiedząc, że nie mam wyboru. 
-Dobra-usiadłam zrezygnowana na krześle przed laptopem i zaczęłam pisać.-Ale nie przyjmuję reklamacji-posłałam jej parszywy uśmiech i odwróciłam się do niej plecami. 
Przemierzałam korytarze, wsłuchując się w echo własnych kroków. Od piętnastu lat nic się tutaj nie zmieniło. Te same zimne ściany z kamienia, miejscami były wyszczerbione. Woda spływała leniwie i lądowała na zimnej posadce. Świece powoli dogasały, sycząc głośno. Brudne okna, rzadko występujące, z pewnością nie były chlubą królestwa Thermusa. Szłam jednak zadowolona. Nie dlatego, że otoczona byłam tym całym syfem, ale dlatego, że szłam właśnie do przyjaciela, który w końcu postanowił się przeciwstawić. Weszłam do, niepilnowanej przez nikogo, sali.
-Witaj, przyjacielu! Widzę, że tęskniłeś!-krzyknęłam od progu.
Siedział tam, gdzie zawsze. Nic się nie zmienił. Nie przybyła mu żadna zmarszczka, żaden srebrny włos nie zbielał, nawet broń została niezmieniona. Jego zmęczone oczy rozbudziły się i z niedowierzaniem śledziły moją wędrówkę. Jednak nie on jeden. U jego stóp siedziały niezwykle młode osoby. Najstarsza, jak się później dowiedziałam, miała piętnaście lat. Wyglądała jednak na wiele więcej. Była też najgroźniejsza z całej gromadki. Druga dziewczynka miała może dziesięć lat i lubowała się w różowych sukniach. Kolejna dziewczynka siedziała odsunięta delikatnie na bok. Nie oderwała wzroku od książki, którą pochłaniała w szybkim tempie. Jedynie jeden chłopiec siedział w tej gromadzie dzieci. Był drugi od początku w kwestii wieku. Biła od niego duma i pycha. Kiedyś Thermus też otoczony był właśnie taką energią. Gdy dotarło do niego to, co widzi, zerwał się nagle.
-Jaki czort cię tutaj przywiał?-Ruszył w moją stronę i objął mnie. Jego niedźwiedzi uścisk był przyjemną odmianą, dlatego bez marudzenia zniosłam jego zabieg. Ze śmiechem oderwałam się od niego.
-Thalio, powiedz Mary, żeby przygotowała kolację.-Krzyknął do najstarszej dziewczyny nie odwracając się ode mnie.
***
-Słyszałem, że Celina Cię zamknęła na jakimś odludziu.-Przełknął kęs, który przeżuwał od dłuższego czasu. 
Przytaknęłam, bez słowa i wypiłam całą zawartość kielicha. 
-Jak się uwolniłaś?-Sięgnął po kolejny kawałek mięsa.
-Sama mnie uwolniła. Chciała zawrzeć sojusz. 
Thermus wybuchnął śmiechem, plując przed siebie mięsem. Jego żona rzuciła mu spojrzenie, które było mieszanką obrzydzenia i odrazy. Ona, jak i cała jego rodzina, nie przyjęły mnie ciepło. Niektórzy, jak Thalia, rzucali mi wrogie spojrzenia, a inni po prostu udawali, że mnie tutaj nie ma.
-Z wiekiem stała się coraz głupsza.-Skomentował i wzniósł toast za mój powrót.
-Słyszałam, że dołączył do ciebie Octicens, gratuluję-skłoniłam głowę w geście szacunku.
-Dziękuję, mam zamiar jechać na Orientalem, ale jeszcze mam czas.
-Wątpię, Celina jest na bieżąco. Wie, że szukasz sojuszników i chce cię wyprzedzić.
-Cholerna baba!-Uderzył pięścią w stół rozlewając wino. Jego żona podskoczyła wystraszona. Widziałam jak prowadziła wewnętrzną walkę. Chciała odejść ode mnie i swego męża, ale wtedy to ona byłaby na celowniku. Została zbawiona przez przerażający hałas dochodzący z dworu. Zerwałam się wyciągając sztylet. Matka zabrała dzieci na koniec sali, a ja z Thermusem wyszliśmy ostrożnie na dwór. To co zobaczyliśmy przerastało nawet mnie.
Przerwałam pisanie. Przez chwilę zastanawiałam się, co dalej? Nie miałam pomysłu. Tylko jedno było pewne, mają zobaczyć Karmen i mnie, ale jak to zrobić? W jaki sposób ma się pojawić w innym świecie? 
-No, na co czekasz?-Nie wytrzymała zbyt długo w ciszy. Przysunęła się bliżej i zerkała to na mnie, to na laptopa. 
-Nie wiem jak mam nas wbić w to opowiadanie-przyznałam. 
-Nas?-Parsknęła.
-Tak, czy to takie dziwne. Tam gdzie ty, tam i ja-spojrzałam na nią jak na idiotkę. 
-Mam pomysł, pisz.-Zrobiłam jak kazała. 
Na samym środku dziedzińca pojawiła się iskrząca, niebieska masa. Było to ogromne jajo mojej wielkości, jednak było dwa razy szersze ode mnie. Jego niebieska skorupa zaczęła powoli pękać. Tam gdzie maleńkie kawałki odpadały, pojawiało się oślepiające światło. Niewiele czasu jajo potrzebowało na zrzucenie skorupy. Światło wypełniło całą przestrzeń, każdy kąt. Nie było mowy o jakimkolwiek cieniu. zamknęłam oczy i odwróciłam się chcąc ochronić się przed ewentualnym wybuchem. Nic takiego nie było. Światło stopniowo przygasało, i gdy byłam już pewna, że nic mnie nie zaatakuje, że nic się nie stanie, odwróciłam się. W miejscu gdzie kilka sekund temu stało jajo, teraz stały dwie kobiety. Były jak ogień i woda. Jedna z nich ubrana w niewiele zasłaniający strój, druga w zaś miała na sobie suknię, która wyglądała jak plątanina materiału. Jego część była niezwykle podatna na wiatr, co wyglądało jak skrzydła. Miała odsłonięte tylko ramiona i nogi. Blondynka zaś zasłonięte miała tylko swoje części intymne i to przez skórzany strój. Zza jej pleców wystawały dwie rękojeści mieczy. W pasie miała przywiązanych kilka noży i sztyletów. Jej nieskazitelna skóra przywodziła na myśl jedwab. Jej niebieskie oczy hipnotyzowały każdego, kto na nią spojrzał. Druga natomiast miała czarne jak noc włosy, które rozwiewane były przez wiatr, którego na swojej skórze nie czułam. Jej zielone tęczówki ciskały pioruny, odstraszając każdego, nawet najmężniejszego i muszę przyznać, że ja również czułam budzące się uczucie strachu. Jej wydatne usta uchylone były zalotnie i kusząco. Obie postacie roztaczały wokół siebie dziwną aurę, która była mi obca. W końcu blondynka przemówiła.
-Witajcie, słyszałam, że potrzebujecie sojuszników.-Powiedziała z lekkim ukłonem.
-Kim jesteś ty i twoja towarzyszka?-przemówiłam i zrobiłam krok do przodu. Thermus stał tylko z otwartymi ustami i wpatrywał się gorącym wzrokiem w blondynkę.
-Jesteś niesamowita-zaśmiałam się szczerze.-Więc to ja mam być tą złą, a ty tą, za którą każdy się ugania?
-Nie wymagaj od siebie zbyt dużo.-Poklepała mnie po ramieniu i wróciła do pisania. 

wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 2

Zawrzemy pakt? Więc o to jej chodziło. Chciała mieć nade mną kontrolę, którą chciała zdobyć podstępem, jednak nie wyszło jej coś. Nie myśląc już dłużej odwróciłam się i odeszłam. Nie mogłam jednak odejść z pustymi rękoma. Z każdym krokiem zabierałam fragment duszy księżnej Celiny. Usłyszałam jak upada i usiłuje złapać powietrze, jak miota się w agonii.
-Poczekaj.-Zdążyła wychrypieć, nim wstrząsnęły nią kolejne spazmy bólu.  Mogła mieć coś ważnego do powiedzenia, ale czy ja chciałam tego słuchać? Kolejnych kłamstw, które zniszczyły moje życie.
-Może napiszesz chociaż w jaki sposób.-Karmen siedziała niezadowolona. 
-I co, i zniszczyć zabawę? Co z Tobą?-Warknęłam w jej stronę. Nie dość, że musiałam ją zmusić, żeby przyszła, to jeszcze utrudnia mi pisanie.
 Zatrzymałam się jednak, dając jej kolejną szansę. Te piętnaście lat zmieniło mnie i nie podobało mi się to w żaden sposób. Sprawiłam, że ból nasilił się, a ona drżała i kaszlała krwią. I sekundę później odpuściłam. Moja energia powróciła i oplotła się wokół mojego ciała, gotowe w każdej chwili zaatakować ponownie. Wszyscy żołnierze stali oszołomieni. Nie wiedzieli czy mają czekać na rozkaz, czy sami mają podjąć jakieś kroki. Wybrali rozsądniejsze wyjście. Czekali.
Celina po chwili okropnego kaszlu zaczęła wstawać. Powoli zataczała się w moją stronę, jeden z żołnierzy pomógł jej do mnie dojść, jednak odszedł szybko, gdy ta stanęła zaraz przy mnie.
-Musisz mi pomóc.-Wytarła krew z kącika ust.
-Nie, ja niczego nie muszę.
-Posłuchaj, wiem, że masz do mnie żal za te piętnaście lat, ale to jest sytuacja kryzysowa. Bez twojej pomocy nie dam rady. Jesteś dobrym strategiem i wiesz, że Thermus też. Tylko ty dasz radę go przejrzeć. Proszę, zrobię wszystko czego chcesz.-Wlepiła we mnie swój błagalny wzrok.
Kiedyś, bardzo dawno temu, zapewne uległabym jej pięknym prośbom i przyjęłabym przeprosiny. Jednak chęć zemsty była zbyt świeża.
-Byłaś głupia, myśląc, że gdy mnie uwolnisz, padnę u twych stóp. Nie zabiję cię. Obiecuję, że będę czekała do ostatniej minuty, abyś mogła zobaczyć, jak twoi ludzie umierają z moich rąk. Zabiję wszystkich twoich najbliższych i wszystkich poddanych, a tobie będę kazała na to patrzyć. Dopiero na samym końcu przyjdę do ciebie, będę kazała patrzeć na poniesioną klęskę. Tyle utargowałaś.
Mój głos z każdym wyrazem stawał się głośniejszy i bardziej ostry. Starałam się włożyć w niego całą swoją nienawiść i obrzydzenie jakie siedziało we mnie od chwili zdrady. Gdy skończyłam, spojrzałam w jej rozszerzone od strachu oczy i powoli odwróciłam się.
-Nie wyjdziesz stąd!-Krzyknęła za mną.-Kazałam moim ludziom przetopić kraty twojego więzienia i wlać je w obramowanie każdego okna i każdych drzwi. Nie wyjdziesz stąd!
-Na prawdę myślałaś, że to jakiś metal trzyma mnie w środku?-powiedziałam cicho i wyszłam.
-I jak?-zapytałam z dumą w głosie i rozsiadłam się wygodnie w fotelu. 
-Jest ok.-Powiedziała bez większego przekonania. 
Była smutna, widziałam to od samego początku, jednak myślałam, że to przez to, że zmusiłam ją do pomocy, teraz jednak coś się zmieniło. 
-Co jest?-próbowałam zachować cichy i spokojny ton głosu, ale gdzieś wkradła się nutka zniecierpliwienia. Karmen często zwracała na siebie uwagę swoimi humorkami, ale teraz już przesadziła. Powinna wiedzieć, że nie jest pępkiem świata. 
-Nic.-Warknęła w moją stronę i z impetem odsunęła krzesło, jednocześnie wstając. Z głośnym hukiem siedzenie wylądowało na podłodze i zanim zdążyłam jakoś zareagować, Karmen zniknęła za drzwiami. Coś było zdecydowanie nie tak. Zazwyczaj prawiła mi kazania mówiąc co jej się nie podoba, a teraz...
Może coś na prawdę się stało? Może ma jakieś problemy, w końcu rzadko dawałam jej wolny czas. Tak, to na pewno to.
Uspokojona poszłam do pokoju i położyłam się na łóżku. W końcu pisarka też człowiek. Musi odpoczywać, bo być może we śnie dozna olśnienia. To  była sprawdzona metoda. Zawsze, gdy Karmen zawodziła, sen mi pomagał. 
No to ciekawe, kto mi teraz sprawdzi poprawność-zasnęłam z tą myślą. 

wtorek, 9 lipca 2013

Rozdział 1

Po piętnastu latach siedzenia w celi dwa na dwa, nadszedł ten dzień, na który czeka każdy więzień. Siedzenie w jednym miejscu, w którym się śpi, je, wypróżnia, stało się monotonne, żeby nie mówić dobijające czy nie do wytrzymania. Cela z czterech stron chroniona była dzień i noc przez sześciu żołnierzy. Kraty, którymi byłam otoczona nie pozwalały na jakąkolwiek intymność.
Drzwi otworzyły się wpuszczając pierwsze promienie wschodzącego słońca. Nasunięty kaptur ochronił moje oczy przed światłem, jednak strażnicy nie mieli tyle szczęścia. Zostali oślepieni na dobrych kilka minut. Parsknęłam pod nosem wiedząc jak bardzo głupimi są ludźmi.
Do środka weszło troje ludzi. Dwóch zwykłych jegomościów, których mogłam minąć na ulicy i nawet nie zwróciłabym uwagi na ich skromne osoby, jednak trzeci mężczyzna wyróżniał się niesłychaną urodą. Miał nieskazitelnie białą skórę. Jego niebieskie oczy okalane były gęstymi rzęsami. Ciemne brwi i włosy nachodzące na czoło, tworzyły kontrast z cerą. Ubrany w eleganckie szaty szedł dumnie wyprostowany i zmierzył wszystkich wzrokiem.
Z ciekawością czekałam na rozwój wydarzeń, mając nadzieję na krótką, jednak sycącą, zemstę.
Ów piękny jegomość podszedł do oszołomionego strażnika i wręczył mu kopertę. Zobaczyłam jak kciukiem złamał pieczęć i posłał niepokojące spojrzenie stojącemu najbliżej żołnierzowi. Nie chcąc przedłużać, wyciągnął list i zaczął go czytać. Ze satysfakcją obserwowałam zmiany mimiki twarzy strażnika. Najpierw widziałam zaskoczenie, następnie strach, który na samym końcu zmieszał się z niedowierzaniem. Jego wzrok zatrzymał się na podpisie i wiedziałam, że nie ma żadnych wątpliwości.
-To rozkaz od księżnej Celiny. Mamy ją wypuścić.-Wskazał na mnie brodą.
-Możesz mi powiedzieć chłopcze, dlaczego sama księżna się nią interesuje?-Strażnik szukał dziury w całym. Uśmiechnęłam się wiedząc, że nie ma zamiaru mnie wypuszczać, że kłóci się to z jego postawą wobec mnie.
-Nie twój interes. Wypuszczaj ją. Spieszy się nam.-Mężczyzna użył lodowatego, pełnego wyższości tonu, którego nie dało się zignorować.
Strażnik chcąc nie chcąc, musiał mnie wypuścić. Wstałam z ziemi, naciągając kaptur głębiej, aby nikt nie widział mojej twarzy i podeszłam do drzwi. Uśmiechnęłam się pod nosem słysząc szczęknięcie zamka. Drzwi ustąpiły ze skrzypnięciem. Powoli zrobiłam kilka kroków i poczułam jak chęć zemsty rośnie im bliżej znajdowałam się żołnierza.
-Dzień dobry, Henry. Piękny czas na zemstę, nie sądzisz?-Złapałam szablę, którą miał przypiętą do paska i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wbiłam ostrze w jego serce.
Pozostali strażnicy nie wiedzieli co robić, czy mają się na mnie rzucić z bronią, czy udać, że nic się nie stało i dzięki temu łatwiej sobie z nimi poradziłam.
Mężczyźni, którzy po mnie przyszli, stali cierpliwie patrząc na całe zajście z przymrużeniem oka.
-Ruszajmy już, pani. Księżna nie może długo czekać.
Wyszliśmy na zewnątrz. Poczułam na ramionach promienie słońca i uniosłam twarz, chcąc zobaczyć otoczenie. Więzienie zbudowano na całkowitym pustkowiu. W promieniu dziesięciu kilometrów nie było żadnych gospodarstw, lasów, bagien. Zwyczajna równina niczym niezmącona. Przed budynkiem czekał powóz. Woźnica otworzył drzwi i pomógł mi wejść. Zajęłam swoje miejsce i naciągnęłam głębiej kaptur.
-Po drodze zabierzemy jeszcze kilka osób, pani. Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko.
-Oczywiście, że nie, mój panie. Wiesz może jednak czy księżna chciała, aby mi coś przekazać?
-Tak, chciała, abym przekazał ci, pani, że chce skorzystać z suspensio.
-Ach, dziękuję panie.
Skłoniłam delikatnie głowę, jednocześnie kończąc rozmowę.
-Zaraz-usłyszałam melodyjny głos Karmen nad uchem-co to suspensio?
-To inaczej wstrzymanie-wytłumaczyłam cierpliwie i chciałam powrócić do pisania, gdy usłyszałam kolejne pytanie:
-Czyli księżna Celina chce, żeby Rosa wstrzymała, się z czym?

-Rosa?-parsknęłam.
-Nie odpowiedziałaś.
-I nie mam zamiaru. Dowiesz się później.
-Ale imię zatrzymasz?

Jechaliśmy aż do zmierzchu. Wtedy też krajobraz składający się z piasku i karłowatych roślin zmienił się w wysokie lasy liściaste i wysokie trawy. Zatrzymaliśmy się w jedynej karczmie, jaka stała w tym małym mieście. Tam też spotkaliśmy pierwszą osobę, która miała do nas dołączyć. Był to dwudziestopięcioletni lekarz. Jego twarz zdobiła czerwona blizna, która sięgała od oka przez policzek, aż do brody. Przecięte usta wygięte cały czas w grymasie niezadowolenia podkreślały jego ostre rysy twarzy i ciemne oczy, które patrzyły złowrogo na każdego.
Drugiego dnia dołączyła do nas wojowniczka, która była łudząco podobna do lekarza. Okazało się później, że to bliźniacy, którzy rozdzieleni zostali wojną między północą a zachodem podczas bitwy pod Garneą Wielką.
-Garneą Wielką?-Karmen parsknęła i zajęła miejsce obok mnie.
-Coś nie pasuje?-zmrużyłam groźnie oczy i zmierzyłam ją.

-Nie, wszystko dobrze. Tylko czemu od razu opisujesz drugi dzień. Nie dałaś opisu tego co działo się w karczmie.
- Widocznie nic ciekawego się tam nie działo-warknęłam i zaczęłam pisać.

Na miejsce przybyliśmy pięć dni później. Przez cały ten czas nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Pomiędzy wszystkimi osobami zgromadzonymi w pojeździe panowała kompletna cisza i nawet rodzeństwo jej nie przerywało.
Pałac był taki, jakim go zapamiętałam. Jego strzeliste wierze zakończone były srebrnymi krzyżami  na znak jej głębokiej wiary. W łukowate okna wstawiono witraże gotyckie.
-A skąd ja mogę wiedzieć jak wyglądają witraże goryckie?
-Czy ty jesteś tylko ładna?

Strażnicy zostali rozstawieni po obu stronach otwartego wejścia, w którym stała ona. Wysoka, dumna blondynka. Jej delikatne rysy twarzy ani trochę nie pasowały do jej osoby. Na szerokie ramiona zarzuciła granatową pelerynę, której kołnierz został postawiony pionowo. Jej fioletowa sukienka zasłaniała ręce oraz całe kostki. Nie miała żadnego wcięcia, była prosta, bez ozdób. Na szyi powiesiła krzyż, który był oznaką jej głębokiej wiary. Stanęliśmy naprzeciwko niej i ukłoniliśmy się.
-Witajcie moi drodzy. Zapraszam do środka.
W środku było chłodno. Wszędzie porozwieszano obrazy świętych, albo powstawiano ich rzeźby. Weszła na podest i usiadła na tronie z czerwonego drewna.
-Czerwone drewno istnieje?
-To nie jest nasz świat. Mogę kłamać ile chcę.

-Zapewne zastanawiacie się dlaczego was tutaj ściągnęłam. Otóż, zbliża się wojna. Mój wielki przyjaciel odwrócił się ode mnie i tworzy własną armię na południu. Doszły do mnie pewne informację, które mówią, że zachód dołączył do niego i teraz próbuje znaleźć sojusznika we wschodzie.
-To jest bez sensu. Najpierw wymyślasz własne, idiotyczne nazwy typu Garnea Wielka, ale już kierunki świata zachowujesz.
-Dobrze, że mówisz dopiero teraz-westchnęłam.
-Może północ nazwiesz Aqulionis, południe Meridiem, zachód Octicens, a wschód Orientalem?
-Dobre, no ok to teraz tylko poprawki.

-Zapewne zastanawiacie się dlaczego was tutaj ściągnęłam. Otóż, zbliża się wojna. Mój wielki przyjaciel odwrócił się ode mnie i tworzy własną armię na Meridiem. Doszły do mnie pewne informacje, które mówią, że Octicens dołączył do niego i teraz próbuje znaleźć sojusznika w Orientalem.
-Od razu lepiej, ale tam u góry masz jeszcze o tym rodzeństwie.
Drugiego dnia dołączyła do nas wojowniczka, która była łudząco podobna do lekarza. Okazało się później, że to bliźniacy, którzy rozdzieleni zostali wojną między Aqulionis a Octicens, podczas bitwy pod Garneą Wielką.
-Postanowiłam więc stworzyć grupę ludzi, którzy byliby na moje rozkazy, a gdy nadeszłaby otwarta wojna, dowodziliby oddziałami. Ja składałam śluby i nie mogę zabić żadnego stworzenia, dlatego potrzebna jest mi wasza pomoc. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania niech śmiało pyta, jeżeli ktoś się nie zgadza, niech wyjdzie. Obiecuję, że nie będę was zatrzymywała, ale jeżeli chcecie mi pomóc, będę wdzięczna i wystarczy, że zawrzemy pakt, a władza jest wasza.