Po piętnastu latach siedzenia w celi dwa na dwa, nadszedł ten dzień, na który czeka każdy więzień. Siedzenie w jednym miejscu, w którym się śpi, je, wypróżnia, stało się monotonne, żeby nie mówić dobijające czy nie do wytrzymania. Cela z czterech stron chroniona była dzień i noc przez sześciu żołnierzy. Kraty, którymi byłam otoczona nie pozwalały na jakąkolwiek intymność.
Drzwi otworzyły się wpuszczając pierwsze promienie wschodzącego słońca. Nasunięty kaptur ochronił moje oczy przed światłem, jednak strażnicy nie mieli tyle szczęścia. Zostali oślepieni na dobrych kilka minut. Parsknęłam pod nosem wiedząc jak bardzo głupimi są ludźmi.
Do środka weszło troje ludzi. Dwóch zwykłych jegomościów, których mogłam minąć na ulicy i nawet nie zwróciłabym uwagi na ich skromne osoby, jednak trzeci mężczyzna wyróżniał się niesłychaną urodą. Miał nieskazitelnie białą skórę. Jego niebieskie oczy okalane były gęstymi rzęsami. Ciemne brwi i włosy nachodzące na czoło, tworzyły kontrast z cerą. Ubrany w eleganckie szaty szedł dumnie wyprostowany i zmierzył wszystkich wzrokiem.
Z ciekawością czekałam na rozwój wydarzeń, mając nadzieję na krótką, jednak sycącą, zemstę.
Ów piękny jegomość podszedł do oszołomionego strażnika i wręczył mu kopertę. Zobaczyłam jak kciukiem złamał pieczęć i posłał niepokojące spojrzenie stojącemu najbliżej żołnierzowi. Nie chcąc przedłużać, wyciągnął list i zaczął go czytać. Ze satysfakcją obserwowałam zmiany mimiki twarzy strażnika. Najpierw widziałam zaskoczenie, następnie strach, który na samym końcu zmieszał się z niedowierzaniem. Jego wzrok zatrzymał się na podpisie i wiedziałam, że nie ma żadnych wątpliwości.
-To rozkaz od księżnej Celiny. Mamy ją wypuścić.-Wskazał na mnie brodą.
-Możesz mi powiedzieć chłopcze, dlaczego sama księżna się nią interesuje?-Strażnik szukał dziury w całym. Uśmiechnęłam się wiedząc, że nie ma zamiaru mnie wypuszczać, że kłóci się to z jego postawą wobec mnie.
-Nie twój interes. Wypuszczaj ją. Spieszy się nam.-Mężczyzna użył lodowatego, pełnego wyższości tonu, którego nie dało się zignorować.
Strażnik chcąc nie chcąc, musiał mnie wypuścić. Wstałam z ziemi, naciągając kaptur głębiej, aby nikt nie widział mojej twarzy i podeszłam do drzwi. Uśmiechnęłam się pod nosem słysząc szczęknięcie zamka. Drzwi ustąpiły ze skrzypnięciem. Powoli zrobiłam kilka kroków i poczułam jak chęć zemsty rośnie im bliżej znajdowałam się żołnierza.
-Dzień dobry, Henry. Piękny czas na zemstę, nie sądzisz?-Złapałam szablę, którą miał przypiętą do paska i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wbiłam ostrze w jego serce.
Pozostali strażnicy nie wiedzieli co robić, czy mają się na mnie rzucić z bronią, czy udać, że nic się nie stało i dzięki temu łatwiej sobie z nimi poradziłam.
Mężczyźni, którzy po mnie przyszli, stali cierpliwie patrząc na całe zajście z przymrużeniem oka.
-Ruszajmy już, pani. Księżna nie może długo czekać.
Wyszliśmy na zewnątrz. Poczułam na ramionach promienie słońca i uniosłam twarz, chcąc zobaczyć otoczenie. Więzienie zbudowano na całkowitym pustkowiu. W promieniu dziesięciu kilometrów nie było żadnych gospodarstw, lasów, bagien. Zwyczajna równina niczym niezmącona. Przed budynkiem czekał powóz. Woźnica otworzył drzwi i pomógł mi wejść. Zajęłam swoje miejsce i naciągnęłam głębiej kaptur.
-Po drodze zabierzemy jeszcze kilka osób, pani. Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko.
-Oczywiście, że nie, mój panie. Wiesz może jednak czy księżna chciała, aby mi coś przekazać?
-Tak, chciała, abym przekazał ci, pani, że chce skorzystać z suspensio.
-Ach, dziękuję panie.
Skłoniłam delikatnie głowę, jednocześnie kończąc rozmowę.
-Zaraz-usłyszałam melodyjny głos Karmen nad uchem-co to suspensio?
-To inaczej wstrzymanie-wytłumaczyłam cierpliwie i chciałam powrócić do pisania, gdy usłyszałam kolejne pytanie:
-Czyli księżna Celina chce, żeby Rosa wstrzymała, się z czym?
-Rosa?-parsknęłam.
-Nie odpowiedziałaś.
-I nie mam zamiaru. Dowiesz się później.
-Ale imię zatrzymasz?
Jechaliśmy aż do zmierzchu. Wtedy też krajobraz składający się z piasku i karłowatych roślin zmienił się w wysokie lasy liściaste i wysokie trawy. Zatrzymaliśmy się w jedynej karczmie, jaka stała w tym małym mieście. Tam też spotkaliśmy pierwszą osobę, która miała do nas dołączyć. Był to dwudziestopięcioletni lekarz. Jego twarz zdobiła czerwona blizna, która sięgała od oka przez policzek, aż do brody. Przecięte usta wygięte cały czas w grymasie niezadowolenia podkreślały jego ostre rysy twarzy i ciemne oczy, które patrzyły złowrogo na każdego.
Drugiego dnia dołączyła do nas wojowniczka, która była łudząco podobna do lekarza. Okazało się później, że to bliźniacy, którzy rozdzieleni zostali wojną między północą a zachodem podczas bitwy pod Garneą Wielką.
-Garneą Wielką?-Karmen parsknęła i zajęła miejsce obok mnie.
-Coś nie pasuje?-zmrużyłam groźnie oczy i zmierzyłam ją.
-Nie, wszystko dobrze. Tylko czemu od razu opisujesz drugi dzień. Nie dałaś opisu tego co działo się w karczmie.
- Widocznie nic ciekawego się tam nie działo-warknęłam i zaczęłam pisać.
Na miejsce przybyliśmy pięć dni później. Przez cały ten czas nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Pomiędzy wszystkimi osobami zgromadzonymi w pojeździe panowała kompletna cisza i nawet rodzeństwo jej nie przerywało.
Pałac był taki, jakim go zapamiętałam. Jego strzeliste wierze zakończone były srebrnymi krzyżami na znak jej głębokiej wiary. W łukowate okna wstawiono witraże gotyckie.
-A skąd ja mogę wiedzieć jak wyglądają witraże goryckie?
-Czy ty jesteś tylko ładna?
Strażnicy zostali rozstawieni po obu stronach otwartego wejścia, w którym stała ona. Wysoka, dumna blondynka. Jej delikatne rysy twarzy ani trochę nie pasowały do jej osoby. Na szerokie ramiona zarzuciła granatową pelerynę, której kołnierz został postawiony pionowo. Jej fioletowa sukienka zasłaniała ręce oraz całe kostki. Nie miała żadnego wcięcia, była prosta, bez ozdób. Na szyi powiesiła krzyż, który był oznaką jej głębokiej wiary. Stanęliśmy naprzeciwko niej i ukłoniliśmy się.
-Witajcie moi drodzy. Zapraszam do środka.
W środku było chłodno. Wszędzie porozwieszano obrazy świętych, albo powstawiano ich rzeźby. Weszła na podest i usiadła na tronie z czerwonego drewna.
-Czerwone drewno istnieje?
-To nie jest nasz świat. Mogę kłamać ile chcę.
-Zapewne zastanawiacie się dlaczego was tutaj ściągnęłam. Otóż, zbliża się wojna. Mój wielki przyjaciel odwrócił się ode mnie i tworzy własną armię na południu. Doszły do mnie pewne informację, które mówią, że zachód dołączył do niego i teraz próbuje znaleźć sojusznika we wschodzie.
-To jest bez sensu. Najpierw wymyślasz własne, idiotyczne nazwy typu Garnea Wielka, ale już kierunki świata zachowujesz.
-Dobrze, że mówisz dopiero teraz-westchnęłam.
-Może północ nazwiesz Aqulionis, południe Meridiem, zachód Octicens, a wschód Orientalem?
-Dobre, no ok to teraz tylko poprawki.
-Zapewne zastanawiacie się dlaczego was tutaj ściągnęłam. Otóż, zbliża się wojna. Mój wielki przyjaciel odwrócił się ode mnie i tworzy własną armię na Meridiem. Doszły do mnie pewne informacje, które mówią, że Octicens dołączył do niego i teraz próbuje znaleźć sojusznika w Orientalem.
-Od razu lepiej, ale tam u góry masz jeszcze o tym rodzeństwie.
Drugiego dnia dołączyła do nas wojowniczka, która była łudząco podobna do lekarza. Okazało się później, że to bliźniacy, którzy rozdzieleni zostali wojną między Aqulionis a Octicens, podczas bitwy pod Garneą Wielką.
-Postanowiłam więc stworzyć grupę ludzi, którzy byliby na moje rozkazy, a gdy nadeszłaby otwarta wojna, dowodziliby oddziałami. Ja składałam śluby i nie mogę zabić żadnego stworzenia, dlatego potrzebna jest mi wasza pomoc. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania niech śmiało pyta, jeżeli ktoś się nie zgadza, niech wyjdzie. Obiecuję, że nie będę was zatrzymywała, ale jeżeli chcecie mi pomóc, będę wdzięczna i wystarczy, że zawrzemy pakt, a władza jest wasza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz